Takiego przebiegu zdarzeń się nie spodziewałem.
Z samego rana poczułem osłabienie organizmu i spadek sił witalnych.
Ubrałem się i pojechałem do lekarza, umawiając wcześniej
wizytę.
Okazało się, że mam wirusową infekcję, cokolwiek by to
znaczyło.
Pani doktor zmierzyła mi ciśnienie i niestety wyszło wysokie,
zresztą spodziewałem się takiego, zawsze u lekarza jestem
zestresowany.
Zaproponowała mi, żebym nosił na ręku przez tydzień czasu
coś w rodzaju ciśnieniomierza, wtedy będzie pewność, czy
muszę się leczyć,
czy też reaguję nerwowo na lekarza.
Dostałem zwolnienie z pracy do końca tygodnia, więc mam
nadzieję,
że spożytkuję ten czas produktywnie.
Wychodząc od lekarza postanowiłem wrócić do domu pieszo,
świeciło ciepłe, piękne słońce, czuć było prawdziwą
wiosnę.
Po drodze wstąpiłem do pobliskiego Kościoła,
mimo, że nie byłem pewien czy będzie otwarty, ale
słyszałem
wewnętrzny głos, abym wszedł do środka.
Gdy człowiek przekracza próg Domu Bożego, czuje się taki
mały...
I ja się tak właśnie czułem, wątłym źdźbłem trawy na
wietrze.
Kościół był pusty, cisza otulała każdy jego zakamarek,
a w moim sercu grała melodię nawrócenia.
W tej ciszy byłem szczęśliwy, oddając siebie i
najbliższych pod
opiekę Panu Bogu.
Jak zwykle nie
może zabraknąć muzyki, dziś ”Wildest moments”
Na obiad pizza własnej roboty z przepisu siostry. Palce lizać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz